Obudziliśmy się dzisiaj trochę później więc dopiero ok. 9:30 wyszliśmy z hotelu. Najpierw trzeba obrać azymut. Wybrany prawidłowo na Union Square.
Szczerze - od pierwszego kroku mi się nie podoba. Czuję się mało komfortowo, mało bezpiecznie i bardzo obco. Co chwilę mijamy grupy Murzynów, który widać, że nie mają nic do roboty. Co drugi ma się wrażenie jakby właśnie przestał pić lub nieźle się naćpał. Co jakiś czas także osoby siedzące na ziemi na progach domów. Nie jest fajnie. Nie lubię takich klimatów więc bez żadnych przystanków idziemy przed siebie, żeby jak najszybciej dotrzeć do centrum. Tak też się dzieje. Za 4-5 przecznic już robi się lepiej. Rozpoczynają się bardziej przyjazne dla mnie klimaty. Zatrzymujemy się wiec na śniadanie w Starbucks. Jest chłodno - to nie najlepiej wróży bo raczej średnio jesteśmy przygotowani na taką pogodę. W słońcu OK, ale w cieniu....
Docieramy do Union Square - tutaj już jest ładnie. Duży plac z samymi znanymi markami dookoła, dużo sklepów, hoteli, dużo ludzi. Po szybkim przeglądzie postanawiamy przejechać się słynna na całym świecie kolejką (tramwajem) Cable Car. Idziemy więc w dół w kierunku ulicy Powell gdzie znajduje się dolny, pierwszy przystanek tramwaju. Niestety kolejka, ale idzie całkiem nieźle. Ogólnie fajnie to wygląda, bo wagonik, który przyjeżdża z góry wjeżdża na drewnianą platformę, gdzie ręcznie jest obracany przez pracowników i wpychany na kolejne tory. Przy okazji ktoś podnosi linę z jednej strony, zapadnię z drugiej itp... Bardzo ciekawie.... A dlaczego ta kolejka jest taka wyjątkowa? Ano dlatego, że całość napędu to nie silnik umieszczony w tramwaju tylko lina, która idzie w kanale pomiędzy szynami. Do tej liny tramwaj się przyczepia i w odpowiednich momentach odczepia. Hamulec to ręcznie sterowana "wajcha", którą tutejszy motorniczy naciąga przez co dociska hamulec do podłoża. Wygląda to super. Część wagonika jest otwarta, a część zamknięta. Mam szczęście bo pomimo iż na początku musiałem usiąść w środku udało mi się później przesiąść i stałem na ostatnim schodku zwisając poza tramwaj :) Super, super.... dodatkowo "motorniczy" przez cały czas gadał, opowiadał o swojej rodzinie, dzieciach, dawał rady żeby się nie żenić itp itd... Generalnie bardzo wesoła podróż, bo wszyscy ze sobą rozmawiają, a oczywiście najważniejszy jest motorniczy...:)
Niestety zdjęcia z tramwaju nie są najlepsze, ale mam za to kręcony film podczas jazdy więc mam nadzieję, że da się oglądając poczuć choć trochę klimat tego miejsca, bo jest warte przeżycia i odwiedzenia. Nie wyobrażam sobie zwiedzania tego miasta bez Cable Car :) (cena dla ciekawskich 6 USD za osobę - nie ma zniżek dla dzieci :) )
I tak po kilkunastu minutach drogi docieramy do kolejnego miejsca koniecznego do odwiedzenia w San Francisco - Fishermans Wharf - dzielnica portowa. Super miejsce, dużo knajpek, jedzenie na ulicy, ogrom ludzi... Bardzo fajnie. Tutaj można już poczuć klimat miasta. Dużo ciekawych rzeczy - samochody jak ten powyżej, czy też grający ludzie na wszystkim na czym się da np. na baniakach z wody i butelkach.... Jemy krewetki na wynos, pijemy kawkę, jemy ciasteczko i powoli szukamy następnego punktu programu - rejs do Alcatraz. I tutaj czeka nas wielkie zdziwienie. Jak już odszukaliśmy miejsce gdzie sprzedaje się bilety okazuje się, że najbliższym terminem na który możemy kupić to 30 lipca... Halo!!! To chyba jakaś pomyłka - przecież mamy 10ty!
Niestety tym razem pomyłka się nie zdarzyła.... Robimy zdjęcie makiecie zamiast Alcatraz i postanawiamy wybrać się w rejs żeby zobaczyć więzienie z bliższa, a co najważniejsze wreszcie zobaczyć ikonę San Francisco czyli most Golden Gate!
Kupujemy bilety. Jest już po 15stej. Stajemy w długiej kolejce, wsiadamy na statek i odpływamy. W momencie zmienia się pogoda, robi się zimno. Na zewnątrz statku praktycznie nie da się stać, bo nie idzie wytrzymać. Wiele wiatr. Nad zatokę nadciąga mgła. Hmmm.... Z tego co widzimy naszego mostu nie będzie chyba w ogóle widać... :( No nic, ze statku nie wysiądziemy. Jak przypływamy trochę bliżej mostu na szczęście robi się trochę przyjemniej - zdjęcia jakie udało nam się zrobić - poniżej....
Jest bardzo zimno. Odczuwalna temperatura 15 stopni. Idziemy coś zjeść ciepłego. Po jedzeniu i pełnych brzuchach rezygnujemy z dalszego zwiedzania. Zostawiamy sobie 2 atrakcje, które chcemy jeszcze zobaczyć na jutro. Dzisiaj już tylko małe zakupy i do spania....
Jestem pod wrażeniem organizacji taaaakiego wyjazdu.Ale wam zazdroszczę. Bawcie się dobrze- czekam na ciąg dalszy. Pozdrawiam Ania B.
OdpowiedzUsuńNo dziękuję bardzo. Nie wiedziełem, że mam takiego czytelnika moich wypocin... :)
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o organizację, to raczej w dzisiejszych czasach nie ma z tym problemu - przeciez świat stoi przed nami otworem. Co do zazdroszczenia, to rozumiem to, bo sam bardzo długo planowałem ten wyjazd i jakoś nigdy mi się nie udawało. A warto...
Pozdrawiam - Mariusz.
W jakim dokładnie miejscu (ulica) był ten nocleg, którego Pan nie poleca?
OdpowiedzUsuń