Rano - ok 10tej wyszliśmy z hotelu na śniadanko. Ponieważ hotel znajduje się z jednej strony bezpośrednio prawie przy najsłynniejszej plaży w regionie, a z drugiej praktycznie obok kilkusetmetrowego deptaka wybraliśmy się w druga stronę sprawdzić, czy zjemy coś dobrego. Na środku alei zjedliśmy we francuskiej knajpce gdzie nawet menu było po francusku :) Fajnie co?
Omlecik z sałatką- zdrowo... :) |
Więc szybkie śniadanie i co tu robić dalej. Nie ukrywam, że po raz kolejny pogoda nas zaskoczyła. Niby było dosyć ciepło, ale całe niebo pokryte taką mgłą z chmurami... Trudno - nad ocean nie ma sensu teraz się wybierać. Ze względu na pogodę jedziemy więc zwiedzać Miasto Aniołów - Los Angeles. LA to nie tylko jedno miasto - tak naprawdę składa się z kilku miast praktycznie połączonych ze sobą między innymi Long Beach, Santa Ana czy Beverly Hills. To ogromne bo drugie co do wielkości miasto w USA po Nowym Jorku... Niestety wracając do Santa Monica przekonaliśmy się stojąc w korkach (choć nie tak długo), że ilość mieszkańców i turystów przekracza możliwości drogowe tego miasta pomimo 4-7 pasów autostrad.
Bardzo baliśmy się korków o których tutaj wszędzie się mówi. Dojechaliśmy jednak bez żadnych utrudnień i problemów w 20 minut do pierwszego naszego punktu programu czyli Alei Gwiazd wraz z China Theatre oraz miejscem gdzie odbywają się gale Oskarowe czyli Dolby Theatre (dawniej Kodak Theatre). Aleją gwiazd wszyscy znają więc nie będę się rozpisywał. Dużo ludzi, no może warto zobaczyć i zaliczyć ale nic więcej. Co interesujące nawet w takim miejscu Amerykanie wiedzą, że drugi Amerykanin czy też turysta przyjedzie na 90% w to miejsce samochodem - dlatego w odległości do 100 metrów nie ma problemu z zaparkowaniem samochodu na parkingach piętrowych...
"I'll be back" - Arnold S. |
Przed Dolby Theatre |
Po jakiejś godzinie jedziemy w sumie nie daleko. Kierujemy się na najsłynniejszy napis na świecie HOLLYWOOD.... Także z dojazdem i korkami nie ma problemu, widocznie wszystko zrobił weekend, czyli część mieszkańców LA wyjechało. Zatrzymujemy się więc kilka razy po drodze myśląc, że to już jest to miejsce, gdzie należy zrobić zdjęcie, a później okazuje się, że można podjechać bliżej. Bliżej niż te zdjęcia samochodem podjechać się nie da - da się ewentualnie podejść na piechotę, tylko trzeba się jakoś dostać do parku (podczas naszej wizyty brama była zamknięta). Wysokość liter - 14 metrów, długość napisu 110 metrów. Kilka lat temu ziemia gdzie stoi napis miała być sprzedana pod luksusowe domy, ale ostatecznie została zebrana kwota przez kilku aktorów - między innymi Arnolda - i odkupiona od właścicieli za ok. 13 milionów dolarów.
Ostatni punkt zwiedzania to Rodeo Drive w Beverly Hills czyli najdroższa ulica świata.
Tutaj już są korki więc postanawiamy tylko przejechać się ulicą nie zatrzymując i nie spacerując. Jest już 16sta i jak na złość zaraz po naszym wyjeździe słońce daje popalić maksymalnie więc może damy radę jeszcze zejść na basen. Niestety zdjęć też nie mam, bo Ewa postanowiła nagrywać film aparatem. Jeżeli kogoś więc interesuje zapraszam na przeglądarkę Google lub inną wyszykiwarkę. Z ciekawostek wiem, że znajduje się tam sklep (nazwy teraz nie pamiętam, bo czytałem kilka tygodni temu) gdzie zakupy można robić tylko i wyłącznie jak się wcześniej zarezerwuje czas. Najtańszym produktem są skarpetki za 50$, a średni rachunek jaki płaca klienci to - uwaga! - ponad 100 tys. $!!! Ponieważ nie mieliśmy rezerwacji, jakoś wyleciało mi to z głowy, wracamy do Santa Monica.
Tak jak mówiłem - małe korki więc nasz powrót zamiast 20 minut trwa ok. godziny.
Po powrocie sprawdzenie jak Amerykanie gotują potrawy meksykańskie i idziemy na basen. Idziemy to chyba trochę za dużo powiedziane. Ja idę z Natalią, a dokładnie to Natalia idzie, a ja jej towarzyszę.... :) Ewa zapuszcza się w centrum Santa Monica robiąc porządek w jakimś gabinecie z lakierem na paznokciach...
Widok z pokoju na plażę w Santa Monica |
Basen hotelowy - widok z pokoju |
Pływak |
Spotykamy się wszyscy po 20stej.
Na dobranoc jeszcze spacerek po deptaku, oglądnięcie 10 grających muzykantów zarabiających w ten sposób na życie, oczywiście skosztowanie lodów i lulu.
Jest ok. 23....
Dobranoc...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz