Plan na dzisiaj to 14 mil trasy samochodem po terenie parku. Będziemy zatrzymywali się w punktach widokowych i otwierać usta ze zdziwienia (mam nadzieję). Mamy też zaplanowaną jedną dłuższą drogę piechotą do najsłynniejszego łuku o nazwie Delicate - ok. 1.5 godziny w jedną stronę. Troche obawiamy się tego wyjścia bo na zewnątrz przewidywana temperatura to 35 stopni. Weźmiemy jednak dużo wody i mam nadzieję damy radę.
Po powrocie z parku wsiadamy do samochodu i kierujemy się cały czas na północ do stolicy stanu Utah - Salt Lake City - miasta nad słonym jeziorem. To także największe skupisko i stolica Mormonów. Nie mamy jednak w planach zwiedzania miasta ani jeziora. Musimy się przenocować i rano wylatujemy do Kalifornii. Ale na to przyjdzie jeszcze czas. Dzisiaj też jest dzień.... :)
Moab to bardzo pozytywnie nastawiające miasteczko. Pełne hoteli, restauracji, kanjpek itp. Bardzo fajne miejsce w porównaniu do tych, które widzieliśmy wcześniej. Jeżeli ktoś planuje wizytę w tych regionach to idealne miejsce na bazę wypadową i fajny odpoczynek wieczorem.
No to start. Jedziemy w kierunku Arches. Mamy wygórowane i wyśrubowane już rankingi najpiękniejszych miesc więc nie będzie łatwo. Kilka mil za Moab skręcamy w prawo, płacimy 10$ za wjazd do parku, dostajemy mapę i w drogę. Najpierw droga pnie się w górę po krętych drogach, później naszym oczom ukazuje się widok trochę z kosmosu. Wszędzie dookoła czerwone skały. Ich kształt można podzielić na 3 rodzaje: wystające maczugi o fantazyjnych kształtach, łuki z otwrami wyglądające jak okna na świat oraz trawersy, czli podłużne wąskie a długie skały uniesione nad ziemię kilkadziesiąt metrów o szerokości 3-5 metrów. Jest ich tutaj naprawdę dużo, a dopiero rozpoczęliśmy zwiedzanie. Pierwszy dłuższy przystanek to skała zwana Balanced Rock. Skała wydaje się, że spadnie - jest nienaturlanie przechylona w jedną stronę (a może właśnie naturalnie :) )
Balanced Rock |
Następnie zmieniamy kierunek i jedziemy od razu do najbardziej znanego łuku na świecie - Delicate Arch. Jest ok. 30 stopni więc dosyć gorąco. Jak doda się do tego jeszcze Słońce oraz całkowity brak cienia - robi się jeszcze cieplej. No trudno - nie wiadomo kiedy drugi raz będziemy mieli szansę zobaczyć coś takiego. Zaopatrzeni w kilka litrów wody wyruszamy. Droga trwa ok 1.5 godziny i prowadzi przez dziwne miejsca. Skały wyglądające jak pola zastygłej lawy podniesionej do góry i lekko przechylonej czy też urwiska i półki skalne przyklejone do ścian. Co chwilę zatrzymujemy się, żeby napić się wody, a Natalia powoli mówi VETO... Sama trasa jest dosyć łatwa mimo iż przewodnikach napisane jest trochę inaczej. Nadaje się dla dzieci i nie ma raczej problemu z jej pokonaniem. Niestety tutaj wyznacznikiem zmęczenia jest Słońce nie dające spokoju i cały czas rozgrzewające nasze głowy.
Na końcu każdej drogi jest jednak kara, albo nagroda. Tym razem naszym oczom ukazała się niewątpliwie nagroda. Miejse i skała znana wszystkim na świecie - my też tutaj byliśmy i mogliśmy oglądać wszystko z bliska czy dotknąć. Było warto.... :)
Łuk znajduje się na urwisku góry. Miejsce skąd robione są zdjęcia to jakby widownia. Cała ma kształt półkola i okala łuk jak trybuny na stadionie. Widownia pochylona jest pod kątem ok. 25-30 stopni do łuku. Wieczorami kiedy jest najpiękniejsze światło w tym miejscu siadaja tłumy ludzi z nastawionymi aparatami wypatrujac tego jedynego ujęcia.... :)
Te małe kropeczki na dole łuku to dziewczyny - na zdjęciu powyżej... :) |
Widownia - pochylona ok. 25-30 stopnii w kierunku Delicate Arch |
Nie mieliśmy zbyt wiele czasu więc nasze eksplorowanie terenu w dalszej części musiało ograniczyć się do krótkich spacerów w ciekawe miejsca, ale zlokalizowane bardzo blisko drogi. Kilka zdjęć dodatkowych z naszej wyprawy do Arches.....
Droga powrotna z Delicate |
Devils Garden |
Trawersy w Devils Garden |
Pomiędzy trawersami |
Nasza wizyta w parku dobiegła końca. W rankingu najpiękniejszych miejsc tego wyjazdu Arches wysuwa się na prowadzenie. Wydaje mi się, że zdjęcia nie oddają tego klimatu, ale przy tych ogromnych skałach człowiek czuje się bardzo mały i bezbronny - to chyba jeden z uroków takich miejsc. Żeby bardziej szczegółowo zobaczyć co kryje za sobą ten park trzeba byłoby spędzić tutaj przynajmniej 2-3 dni. My niestety nie mamy tyle czasu. Ale było pięknie. Cieszę się, że udało nam się zobaczyć przynajmniej tyle - a może aż tyle.... :)
Kolejny przystanek to oddalone o ok. 240 mil Salt Lake City.
Wydawało mi się, że to małe miasto, co prawda były organizator olimpiady w 2002 roku - ale przecież tylko zimowej...:) Rzeczywiście ma niewiele ponad milion mieszkańców, ale jest mocno uprzemysłowione. Prawie dwa razy większe od Krakowa niczym Krakowa nie przypomina. Ma się wrażenie, że jest się na obrzeżach miasta jakieś 60 kilometów od centrum Autostrada międzystanowa robi się szersza i ma nagle 5-7 pasów ruchu. Tak do samego centrum. Wow... te drogi robią wrażenie...
Na miejsce dojechaliśmy ok. 20stej. Wypakowanie z samochodu, zameldowanie w hotelu, ustalenie wyjazdu w dniu następnym na lotnisko. Następnie pojechałem na lotnisko oddać nasz samochód. Sprawiał się niezawodnie przez całą podróż. Dziękujemy ci GMC :) Gorąco polecamy takie duże wozy szczególnie w kraju, gdzie tak idelanie pasuja, a czasami wyglądaja naprawdę na małe "pyrtki".
Ogólnie Utah, to bogactwo parków narodowych i niesamowitych gór. Sama nazwa stanu jest zapożyczona z języka indian "Ute" co oznacza - Ludzie gór. Tak jest. Nie widzieliśmy miejsca gdzie góry nie byłyby w bezpośrednim sąsiedztwie. To samo dotyczy stolicy stanu. Po drodze trochę mniej przyczep w których mieszkają ludzie w porównaniu do Arizony. Za to widać na drogach oraz wszędzie przy domach ogromną licznę przyczep kampinowych lub kamperów. W niektórych miejscowościach praktycznie stoją przy co drugim domu. Gdzie oni tyle jeżdżą - nie wiem... :)
To koniec dnia 6go. Pora na zmianę klimatu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz