1. Chcemy przelecieć helikopterem nad Grand Canyonem - niestety ze względu na brak decyzji, bo nie wiedziałem jaką trasę wybrać - nie zarezerwowałem, a dzisiaj jak już się zdecydowałem to nie ma możliwości, bo trzeba dzień wcześniej :). Jedziemy więc i postaramy się zadziałać.
2. Dzisiaj Ewa powiedziała, że jest święto w USA. Dzień Niepodległości więc ludzi może być więcej - nie przewidziałem tego i to kolejne zaskoczenie.
3. Nie wiemy jak długo nam zejdzie na South Rim, dlatego reszta wycieczki jest pod znakiem zapytania, bo do Antelope warto wchodzić tylko jak jest odpowiednie słońce.
Zobaczymy.... Relacja jutro z tego co się udało zrobić :)
Ten dzień trochę nas zaskakiwał. Pierwsze to pogoda. Jesteśmy mocno zaskoczeni, bo nagle temperatura spadła do 20 stopni. Niebo jest zachmurzone. Zapowiada się na małe opady.
Wstaliśmy i na śniadanko. Dzisiaj bardzo skromnie, bo hotel też jest mało wyszukany. Jest jeden plus ze śniadania - nauczyłem się obsługiwać urządzenia do pieczenia wafli :)
Po śniadaniu wymelogowanie i w kierunku lotniska. Pierwsza firma z helikopterami - możliwość lotu dopiero po 11stej. Trochę późno- jedziemy do drugiej. Wylot możliwy za godzinę. Decydujemy się pomimo iż cena jest trochę wyższa 170 USD od osoby. Trudno raz się żyje, a okazji do latania nad Wielkim Kanionem pewno też nie będziemy w życiu mieli za wiele. Ostatecznie okazuje się, że lecimy tylko w trójkę. Ewa cwaniara ma najlepsze miejsce - przy pilocie. My z Natalią z tyłu. Startujemy - chwila obaw, ale zaraz wszystko przechodzi. Lecimy... Najpierw nad lasem i wreszcie wlatujemy nad Grand Canyon. Widoki są piękne. Szyby w helikopterze lekko porysowane więc zdjęcia ciężko jest robić. W słuchawkach leci najpierw jakaś muzyczka o bujaniu w chmurach (nie pamiętam tytułu teraz), a później już historia Canyonu. Całość trwa ok. 20 minut. Naprawdę warto. Fajna wycieczka, fajne widoki, fajne przeżycia. No i nowe doświadczenia dla dziewczyn, bo leciały pierwszy raz helikopterem - ja już miałem okazję lecieć w Rio. Poniżej kilka zdjęć z lotu....
Na zakończenie naszej wizyty w Grand Canyon South Rim jeszcze krótka wizyta pieszo nad brzegiem Kanionu i kilka pamiątkowych fotek. Mnie osobiście bardzo się podoba i wszystkim polecam to miejsce. Myślę, że można byłoby tutaj po prostu usiąść nad brzegiem, wyluzować się i pomyśleć o rzeczach wielkich - przynajmniej tak wielkich jak Kanion... :) Osoby, które tutaj nie były nie mają szans wyobrazić sobie jego wielkości. Żadne filmy, zdjęcia nie są chyba w stanie oddać jego potęgi.
Po zakończeniu pierwszego plany wycieczki ruszamy przed siebie w kierunku Page. Po drodze kolejne zaskoczenia. Droga wygląda niesamowicie. Co chwilę zmieniające się rodzaje skał. Poruszmy się na terenie rezerwatu Indian więc dosyć często przy drodze stoją puste już, albo dopiero, stragany z pamiątkami. W odległości kilkudziesięciu metrów od drogi "domy" - czyli bardzo często przyczepy lub takie domy w podłużnym kształcie jakby ktoś przywiózł je pociągiem więc muszą być długie, ale wąskie. Dookoła domów bałagan. Wszystko dookoła co mogło się kiedyś przydać. Przed każdym domem kilka rozwalających się samochodów, opony na dachach... Dziwnie to wygląda. Niestety nie mamy zdjęć, bo ciężko jest się zatrzymywać, a z samochodu trudno robi się takie zdjęcia. W każdym razie wszystko mamy w naszych głowach. Trasa jest wyjątkowo widokowa. W oddali albo wielkie przestrzenie i pustkowia, albo ogromne dziury w ziemi - czyli części Kanionu. Wygląda to wszystko niesamowicie. Skały bardzo często czerwone, składające się jakby z bloków - coś jak w kamieniołomach. Część tych bloków już spadła niżej, część właśnie wydaje się, że będzie spadać. Kilka zdjęć z drogi poniżej.
Za jakieś 2 godziny dojeżdżamy do kolejnego naszego celu - Horseshoe Bend - w wolnym tłumaczeniu Podkowa. Dlaczego tak się nazywa - zaraz pokażemy. W każdym razie, żeby dotrzeć do tego miejsca trzeba przejść ok kilometra od drogi. Temperatura wróciła już do "normy" - jest ok. 30 stopni. Przejście nawet tak krótkiej trasy powoduje więc zmęczenie i leje się z każdego pot. Po kilku minutach docieramy do celu. Jak zbliżamy się do celu nic nie wskazuje na to, że zaraz Podkowa ukaże nam się w pełnej okazałości. Wysokość do wody to 160 metrów, choć nie ukrywam, że wydaje się wyżej. Jak chcemy zrobić odpowiednie zdjęcie niezbędny jest aparat wyposażony w obiektyw szerokokątny. Niestety nie mamy na wyposażeniu więc zdjęcia nie są w stanie pokazać wszystkiego. Co udało nam się zrobić - poniżej.
Wow.... na mnie zrobiło to ogromne wrażenie....
Trasa do Horseshoe Bend |
Widok na podkowę z kilkunastu metrów - jest na dole schowana w ziemi |
Prawa strona podkowy |
W całej okazałości .... :) |
To było naprawdę piękne.....
Przed nami Page. Mała turystyczna miejscowość nad jeziorem Powella z bajecznymi miejscami, jaskiniami, wąwozami itp. Niestety nie mamy w planie jej zwiedzania i wypoczynku w tym miejscu - w wypadku Zachodniego wybrzeża i tak krótkiego czasu jaki mamy - musimy wybierać i skreślać z listy nawet bardzo ciekawe miejsca. Może kiedyś uda nam się wrócić i uzupełnić braki....
Jest ok. godziny 16. Trochę późno jak na zwiedzanie Antelope. Przesuwamy więc nasz kanion na kolejny dzień na rano. Jutro zostaje więc Antelope oraz Monument. Zobaczymy jak się wyrobimy w czasie.
Po zameldowaniu w hotelu na chwilę postanowiliśmy wypocząć. Wszyscy niespodziewanie usnęliśmy. Pobudka ok. 20stej :) No niestety trochę dnia nam uciekło i nie zobaczyliśmy jeziora Powell, które dodatkowo mieliśmy odwiedzić. Dzisiaj Dzień Niepodległości - w mieście odbywały się jakieś imprezy - też nie widzieliśmy. Pozostały nam tylko resztki sztucznych ogni. Wieczorne zakupy, relacja z dnia, którą właśnie można przeczytać i do spania. Dobranoc, choć w Polsce już rano i wszyscy są w pracy.... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz