niedziela, 1 lipca 2012

1. Dzien wyjazdu....niedziela

Niedziela rano... Wczoraj rozpoczęły się wakacje. Wieczorem odbyło się wielkie pakowanie. Wydawało się, że dwie torby podróżne i jedna podręczna na 100% wystarczą - hmmm:) nic bardziej mylnego. Potrzebujemy przynajmniej 3 torby. Dziewczyny nie spodziewały się nawet, że mają ciuchy na każdy dzień, no trzeba je zabrać - wiadomo... Mieścimy się więc w 3 torby.

Rano przygotowania do wyjazdu, później jeszcze jakiś szybki obiad gdzieś na mieście, bo w domu już nie chce nam się gotować i wyjazd. 14:05 Lufthansa - samolot z Krakowa do Frankfurtu. Tam szybka przesiadka na lot do Waszyngtonu liniami United Airlines. Później jeszcze jedna zmiana - Waszyngton - Las Vegas. Dolecimy prawie o północy. Spodziewamy się super widoków w nocy, bo miasto powinno robić wrażenie - zobaczymy. W każdym razie po 18 godzinach lotu spodziewamy się być na miejscu i rzeczywiście rozpocząć podróż.


Nasz trip jest bardzo prosty:  (oczywiście żartuję)

- Las Vegas - Nevada
- Zapora Hoovera - granica z Arizoną
- Grand Canyon - zdecydujemy się czy pojedziemy na West Rim czy tylko South Rim
- Będziemy w Chłodnicy Górskiej z filmu Auta czyli miasteczku Williams - będziemy też jechać słynną Road 66
- Kolejny przystanek to Horseshoe Band
- Antelope Canyon - Lower
- Monument Valley
- Arches National Park
- dotrzemy do Salt Lake City (Utah) lot do Los Angeles żeby nie tracić za wiele czasu
- z LA będziemy od razu zmierzali do Sequoia National Park zobaczyć największe drzewa świata
- kolejny przystanek to Yosemite National Park
- nasz kolejny cel to miasto mgieł czyli San Francisco
- jadąc na południe słynną drogą numer 1 szczycącą się często określeniem jednej z najpiękniejszych na świecie tras zatrzymamy się w Monterey
- kolejny przystanek i to już ostatni to Santa Monica - przylegające do Los Angeles....

Nasza trasa to ok. 3000 mil czyli 4500 km.
No... to zaczynamy :)
PS. Czas u góry to czas wg. strefy Pacific Daylight Time więc w rzeczywistości jest niedziela 1 lipca 2012 roku, godzina 8:30 :) - to tak tylko do wyjaśnienia

planowana trasa naszej wyprawy

Wylot z Krakowa - terminowo. Wylot z Frankfurtu - także. Lecieliśmy Boeingiem 777 linie United Airlines. W samolocie małe zaskoczenie - za każdego rodzaju alkohol trzeba płacić. Kurcze co za pomysł. Na szczęście później nadrobili wydane na piwo i wino pieniądze bardzo dobrym jedzeniem - nie wiem czy nie najlepszym jakie jadłem w samolocie. Dziewczyny dorwały się do ekranów z multimediami - Natalia chyba 3 filmy, Ewa - wydaje się, że 2. Byłem najsłabszy - oglądnąłem jeden i dosyć dużo spałem.



W Waszyngtonie mieliśmy bardzo mało czasu - ok. 50 minut na przesiadkę. Generalnie to mało nawet na europejskich lotniskach, a w USA wygląda to jeszcze gorzej, bo po pierwsze musimy przecież przejść odprawę emigracyjną (ostatnio w Nowym Jorku czekaliśmy w kolejce ponad 4 godziny), a po drugie trzeba nawet przy locie transferowym odebrać bagaże, przejść przez kontrolę i jeszcze raz je nadać. W głębi duszy myślałem, że cała operacja się nie uda, ale bardzo się śpieszyliśmy. Na początku miłe zaskoczenie, bo kierują nas do przejść dla Connecting Flights. Kolejki do emigrantów praktycznie nie ma. Jesteśmy drudzy. Oczywiście przy dawaniu odcisków palców jak zawsze ja daję tylko prawą rękę i palce, a Ewa prawą rękę, dodatkowo kciuka, lewą rękę i dodatkowo kciuka. Jak zawsze śmiejemy się z Natalią jak tylko Oficer prosi o drugą rękę - to w jej przypadku standard :). No nic - uznali, że nie jest przestępcą więc możemy wejść na teren USA. Odbieramy bagaże (są wszystkie) i biegiem do kolejnego miejsca, gdzie po szeregu pytań dotyczących tego czy przewozimy banany itp przepuszczają nas dalej. Oddajemy bagaże na kolejną taśmę, biegniemy do kontroli czy nie przewozimy nożyczek i wody mineralnej :) i biegniemy na nasz upragniony Gate D7. Trasa biegnie chyba przez wszystkie możliwe zakamarki na lotnisku i ma pewno z kilometr. Jak już dobiegliśmy była 20:45 czyli za 15 minut samolot powinien odlatywać. Okazało się jednak, że tym razem jest opóźnienie i lecimy po 22giej. I po co było się tak śpieszyć???


Po 5 godzinach lotu i generalnie chyba z 20 godzin od wylotu z Krakowa lądujemy w Las Vegas. Wszędzie można przeczytać, że już lądowanie w nocy to przeżycie ze względu na dużą ilość świateł, ale to bzdura. Miasto wygląda jak inne miasta - ładnie oświetlone i tyle - przynajmniej to co się widzi z samolotu.
Po wylądowaniu - pierwsza różnica jaką można zauważyć, że już na lotnisku można zagrać w "jednorękiego bandytę" i przegrać jakieś pieniądze :) Idziemy po odbiór bagażu - znowu wszystkie :). Ależ mamy szczęście :). Teraz już tylko taksówka (25 USD, czyli taniej niż w Krakowie, bo w Krakowie taksówkarz jak pracuje w niedziele, to ma dodatek i jeździ na innych taryfach - tutaj jest normalnie, praca jak praca. Dobrze, że w Krakowie nie ma specjalnych cen w restauracjach w niedziele :) )
Dojeżdżamy do hotelu. Duży, podobnie jak inne dookoła. http://www.bellagio.com/ Nie wygląda na olbrzyma tak z zewnątrz. Przyjmuje średnio ok. 7-8 tys klientów czyli ma 4 tys. pokoi. No nieźle, choć tutaj są zdecydowanie większe, gdzie liczba klientów przekracza 20 tys i do pokoju trzeba iść z mapą - np Ceasars Palace, który ma bardzo ciekawą historię ponieważ powstawał w taki sposób, że przy każdym powiększeniu i przeróbce stary hotel zostawał w środku - dlatego trochę trudno się w nim odnaleźć. Hotel ma piękne patio z kolorowymi żyrandolami robionymi ręcznie (nie mam zdjęć) i całkiem niezłej wielkości kasyno, którego koniec trudno dostrzec :).
Idziemy do pokoju. Ładny, duża łazienka, duże dwa łóżka. Podoba mi się :)
Niestety jak chciałem zrobić zdjęcia okazało się, że jest już trochę późno i w pokoju panuje naturalny przecież bałagan. Mimo to dwa zdjęcia poglądowe poniżej.

 "padnięta" Natalia na jednym z łóżek


Jest druga w nocy - w Polsce dzień w pełni (11 rano). Trudno czasami trzeba iść spać także w dzień... Dobranoc....



1 komentarz:

  1. Ktoś mówił, że się nie da wstawiać komentarzy... Jak to? Jak wstawiłem. Mariusz

    OdpowiedzUsuń