sobota, 21 lipca 2012

16, 17 Droga powrotna, podsumowanie

Podróż


 
No to koniec spełniania marzeń o "nicnierobieniu", a właściwie robieniu tylko nie tego co w życiu jest obowiązkowe, mimo iż może nawet sprawiać przyjemność (mam na myśli pracę)...

 
Ostatni dzień pobytu na Zachodnim Wybrzeżu USA rozpoczyna się jak zwykle ok 8. Jesteśmy już spakowani więc idziemy na miasto zjeść śniadanko i pożegnać się z Santa Monica i Zachodnim Wybrzeżem USA.
Później już tylko na stację benzynową, do wypożyczali samochodów i lotnisko.
Wylot 14:55 do Frankfurtu (10 godzin) , a później z Frankfurtu do Krakowa (1:15).

W domu wita nas obiad :)

Ostatni dzień ponieważ nic się nie wydarzyło specjalnego, nie zginęła walizka, nie było opóźnień samolotów upłynął szybko i bez większych przygód - teraz tylko musimy się postarzeć o 9 godzin i spróbować przestawić jeśli chodzi o spanie...

Podsumowanie

Czas na krótkie podsumowanie...

Ludzie

Ludzie to największy sukces Stanów Zjednoczonych i największa, najbardziej rzucająca się w oczy różnica pomiędzy naszymi krajami. Wszyscy są uśmiechnięci, wyglądają na szczęśliwych, są radośni, chcą pomagać i nie ma z tym problemów. Nie trąbią, czekają w kolejkach, nie pchają się, nie wyprzedzają itp... To tak bardzo rzuca się w oczy, że wysuwa się na pierwsze miejsce różnic. Niesamowite.... Powiem szczerze, że nawet ludzie nie wierzą w to, jak im się opowiada, bo przecież każdy z nas ma swoje spojrzenie na swoją osobę i innych otaczających nas ludzi.... Tak naprawdę, to jesteśmy smutnym narodem i problemy, narzekanie, wskazywanie tragedii a wręcz prześciganie się w niej - kto ma większego pecha i przeżył większą tragedię.
Po powrocie na pytanie jak słychać - mój brat wymienił mi tragedie jakie wydarzyły się w ciągu ostatnich dwóch tygodni w domu w Krakowie oraz narzekał na bardzo złą pogodę nad morzem gdzie była jego rodzina (później okazało się, że wcale nie lało tak cały czas...), a w pracy także dostałem szybką relację z pozostałych tragedii... Nikt nie wymienił co go fajnego spotkało i co udało się zrobić!
Kurde, przecież my robimy codziennie tyle super rzeczy, mamy tyle sukcesów - naprawdę mamy się czym chwalić! Róbmy to!

Drugi temat to jak mieszkają. To sobie trudno wyobrazić, ale w takich stanach jak Arizona oni rzeczywiście mieszkają w swoich przyczepach. Nie mają normalnych domów. Nie wiem z czego to wynika, czy tylko z możliwości finansowych, czy po prostu z lenistwa i przyzwyczajenia. W przypadku części z nich do drugie odgrywa wielką rolę - dlaczego tak myślę? Dlatego, że nawet jak się ma przyczepę, to może ona jakoś wyglądać, wokół niej może być porządek itp. A tam w 90% rządzi chaos, bałagan i syf. Ale taki ich urok.
W przypadku dużych miast natomiast widać, że zarówno pomysłów na mieszkanie jak i kasy im nie brakuje. Widać przepych i sensowne myślenie. Wszystko jest ułożone, w porównaniu do naszych warunków domy mają swoją przestrzeń, odległości itp. Wykorzystują naturalne piękno, budują domy w miejscach totalnie urokliwych, w sposób i stylu budzącym szacunek. To jest super.

Otyłość i wygląd. Mówi się, że Amerykanie to otyły naród. Rzeczywiście tak jest. W wielu przypadkach moje sto parę kilogramów wydaje się prawie postawą atlety :). Są otyli. Widzi się to przeważnie w mniejszych miejscowościach. Jednocześnie jednak wszędzie w dużych miastach te otyłość zaczyna zanikać, bardzo dużo ludzi ćwiczy, siłownie i fitnessy są wszędzie dookoła. Kampania przeciwko otyłości w USA trwa i wydaje mi się, że wygrywa. W sklepach najważniejsze półki zajmuje właśnie żywność eko, bio, fitness. To pokolenie jeszcze nie da sobie z tym problemem rady, ale następne - czemu nie? Życzę im jak najlepiej!

Przyroda

W przypadku tego wyjazdu przyroda to rzeczywiście totalna różnica. Po pierwsze przestrzeń, odległości i rozmiary wszystkiego. Po drugie, miejsca, które odwiedzaliśmy to wybrane perełki tych ogromnych przestrzeni. Jest pięknie, inaczej, urokliwie... Nie potrafię chyba tego w ogóle opisać, ani ocenić. Powiem jedno - to jedne z najpiękniejszych miejsc na ziemi, które przygotowała dla nas Przyroda.... Rewelacja... Martwię się tylko tym, że jeżeli ktoś nie zobaczy tego na żywo, to w ogóle nigdy nie jesteście sobie w stanie wyobrazić tego jak w rzeczywistości może to wyglądać. Żadne zdjęcia nie są w stanie pokazać nawet 20% tego co rejestruje ludzkie oko... Ja jestem pod potężnym wrażeniem... Pod względem przyrody to w moim rankingu numer jeden (nie licząc miejsc takich jak Czarna Afryka, gdzie numerem jeden są zwierzęta)...

Ranking miejsc

Bardzo ciężko rankinguje się miejsca, bo wszystkie z nich należałoby zobaczyć. Trudno jest mi też wskazać numer jeden. Ewa z Natalią najczęściej wskazują Antelope. Ja mam tylko miejsca, które umieściłbym na końcu listy, choć jeżeli ktoś ma możliwości, to należy je odwiedzić. Do tych "słabszych" należą Grand Canyon West (to miejsce można swobodnie ominąć niewiele tracąc) oraz jakbym miał mało czasu (nie że mi się nie podobało, byłem naprawdę pod wielkim wrażeniem) to z listy usunąłbym Monument Valley. Cześć parków wymaga zdecydowanie dłuższych pobytów jak np. Yosemite czy Arches.... W tych miejscach koniecznie trzeba zostać 2 dni w Arches oraz 3 dni w Yosemite. Reszta - wydaje się, że jednodniowe pobyty wystarczają żeby zapoznać się z ich pięknem- może nie eksplorować je dogłębnie, ale zapoznać.
Jak widzicie - nie wiele więc zmieniłbym w planie wyjazdu, który zrealizowaliśmy.


Porady dla innych

Jeżeli ktoś z czytających kiedykolwiek będzie wybierał się w tamte strony polecam się w roli doradcy. Jest kilka istotnych rzeczy, na które moim zdaniem warto zwrócić uwagę:
  • wybierać lot bezpośredni bez przesiadek w USA, nawet jeżeli są one troszkę droższe czasami - opóźnienie przylotu do Las Vegas trochę rozwaliło nam pierwszy dzień
  • nie oszczędzać na fajnym, dużym samochodzie - ilość kilometrów jakie się tam przejeżdża jest tak ogromna (my przejechaliśmy 4500 km + 1600 przelecieliśmy z Salt Lake City do Los Angeles), że środek transportu w tym wypadku jest najważniejszy. Najlepiej wybierać też coś w rodzaju SUV - to pomaga w niektórych miejscach. Jeżeli trzeba oszczędzać to na noclegu.
  • nie zabierać zbyt dużo ciuchów - w naszym przypadku to była naprawdę przesada (nie w moim :) )
  • standardowe pokoje w motelach to 2 łóżka o szerokości ok. 140-160 cm - można więc spać nawet w 4 osoby dorosłe
  • nie przesadzać z hotelami, bo spokojnie ich motele wystarczają na taką podróż, w motelach tylko się śpi, nic się z nich nie pamięta, większości nie trzeba rezerwować, wtedy jeżeli konieczna jest zmiana planów - można to zrobić - ceny w sezonie rozpoczynają się od 90$, jeżeli więc ktoś wybiera się poza sezonem myślę, że spokojnie można się w tej kwocie zmieścić. Jak ktoś lubi można korzystać z kempingów, w parkach narodowych, ale te należy wcześniej rezerwować.
  • Las Vegas - ponieważ tam hotele są relatywnie tańsze - spokojnie można brać hotele z wysokiej półki - to się później rekompensuje np. lokalizacją i tym kawałkiem luksusu na takim wyjeździe
  • paliwo jest tanie 3,4$ za galon czyli ok dolara za litr więc jeżeli ktoś oszczędności chce robić kosztem czasu i może to zrobić, można pożyczyć samochód na cały pobyt (jest taniej) i całą trasę przejechać. Myślę, że w porównaniu z naszym przelotem to ok. tysiąca zł taniej.
  • trzeba zabrać ze sobą dobry aparat z dobrymi szerokokątnymi obiektywami - tego nam trochę brakowało.... zdjęcia są jakie są.... :)

To tyle z wyjazdu... Dla mnie na długo, pewno do końca życia zostanie w pamięci... To jeden z najlepszych wyjazdów do tej pory, a może najlepszy... Patrząc na ilość kilometrów i odwiedzonych miejsc - na razie WYPRAWA ŻYCIA.... :)

Było cudownie.... Mam nadzieję, że w miarę dobrze też się czytało...
Przepraszam za długie teksty, ale jak mnie ktoś dobrze zna, to wiecie, że piszę mniej więcej z szybkością jak się mówi więc za dużo czasu nie poświęcałem, ale tekstu do czytania jest bardzo dużo....
Za błędy ortograficzne i stylistyczne - sorry.. nie mam czasu tego poprawiać - nikt nie jest idealny :)

Mariusz


 

poniedziałek, 16 lipca 2012

15 dzień - Santa Monica

"NICNIEROBIENIE"


 to nowe słowo idealnie pasujące do tego dnia....:)
Co to jest nicnierobienie? To taki czas, którego w ogóle nie planujesz, nie masz żadnych obowiązków z nim związanych, wystarczy że jesteś i że mija czas... Nicnierobienie można jednak wykorzystać w jakiś sposób - w jaki to już zależy od Nicnierobiącego - można coś poznać, można kogoś poznać, można poczytać, posłuchać, pooglądać itp... Nicnierobienie może się więc zamienić na całkiem poważne i normalne zajęcia - nie jest ono jednak planowane i wynika z przypadku nicnierobienia... :)

A teraz już na poważnie....

Rano wybraliśmy się już przygotowani w kierunku plaży. Bez śniadania! Mieliśmy zjeść coś na miejscu. Ponieważ było już po 10tej to w większości miejsc śniadań już nie podawali, a tam gdzie podawali nie można było wejść, bo była prywatna impreza. Dużo więc chodziliśmy, żeby coś znaleźć i ostatecznie wylądowaliśmy jeszcze raz w mieście. Ale za to śniadanko było dobre :)

Po nim już plaża.
Z ciekawostek - zaraz przy wejściu na plażę od molo ustawionych jest kilkaset krzyży. Z daleka myśleliśmy, że to jakaś wypożyczalnia leżaków. Nic bardziej mylnego. W tym właśnie miejscu odbywa się akcja informacyjna o tysiącach już żołnierzy, którzy zginęli w misjach zagranicznych, z pytaniem How long? How much?... Ciężki temat... Zaraz obok żeby wszystko było wyrównane informacja jak dużo Irakijczyków zginęło od początku wojny...
Ciekawy pomysł i ciekawe miejsce, bo z ogromnym kontrastem - tutaj ludzie myślący tylko o wypoczynku i zabawie, a tutaj informacja o ginących żołnierzach...

Wracając do plaży - jest ogromna. Kilkaset metrów szerokości - ja oceniam na jakieś 300 m oraz kilometry długości. Bardzo czysta i miękka tj. z normalnym piaskiem (np. w Miami są plaże bardzo twarde, ubite i ma się wrażenie, że piasek jest wysypany tylko na kilku górnych centymetrach). Co jakiś czas jak to w amerykańskich filmach pokazują słynne budki ratowników...

Widok na molo i plażę z ulicy i alejek spacerowych w pobliżu hotelu - na dole jeszcze jedna ulica, domki i plaża

Molo w Santa Monica wraz ze słynnym kołem młyńskim i rollercosterami...

Wejście na molo po kładce nad ulicą - tutaj jeszcze beton i asfalt, ale samo molo już jest drewniane

Krzyże upamiętniające poległych żołnierzy w Iraku









Widok w kierunku miasta. Zdjęcie zrobione już za budką ratownika. Można ocenić jak szerokie są plaże.


Po dobrym ogrzaniu, a Natalia po porządnym zmoczeniu w zimnej wodzie oceanu postanowiliśmy wrócić na chwilę do hotelu, przebrać się, zjeść coś na mieście i uzupełnić potrzeby związane z kąpaniem na basenie hotelowym....

Pod drodze postanowiłem zrobić jeszcze jedno zdjęcie. Takich sytuacji można odnaleźć tutaj więcej. To totalny kontrast - z jednej strony piękne plaże, opalający się ludzie, super samochody (czasami ma się wrażenie, że w tym mieście jest więcej Mercedesów, BMW i Audi nić ich amerykańskich produktów), no i 4 i 5 gwiazdkowe hotele, a obok bezdomni ludzie taszczący cały swój "dobytek" ze sobą.... Strasznie to przykre.....


Jeszcze jedno zdjęcie z drogi do hotelu....

Alejka prowadząca do hotelu - miejsce gdzie duża liczba osób biega, spaceruje, jeździ na rowerach, deskorolkach itp...

Nasz obiadek.....

Restauracja Meksykańska na deptaku w Santa Monica

Przed naszym hotelem - z ciekawości zrobiłem zdjęcie drzewa (z dosyć daleka) - tak rozłożystego drzewa jeszcze nie widziałem nigdy.... można porównać do samochodów pod nim stojących...
Po obiedzie tak jak wspominałem wybraliśmy się jeszcze na basen, a wieczorem na słodkości jeszcze raz na miasto.... mm mm... dobre lody i pyszne winko.....


Już przed samym snem akcja pakowanie... Nie jest to proste, bo przepisy lotnicze ze względu na koszty coraz bardziej są zaostrzane i musimy uważać z wagą bagażów. Dodatkowo mamy kilka kilogramów nowych rzeczy, które też zwiększą wagę. Mam jednak sprytny plan, który może uda nam się zrealizować.... Jak poszło w opiszę w kolejnym, ostatnim już poście i ostatniej relacji podsumowywującej cały wyjazd - a jest co podsumowywać.

Jest prawie 24ta. Pora spać przed jutrzejszym (już dzisiejszym) bardzo ciężkim ze względu na długą podróż i różnicę czasu 9 godzin dniem....

sobota, 14 lipca 2012

14 dzień - Santa Monica, Los Angeles

Minął praktycznie przedostatni dzień naszego wyjazdu. Jest już noc i przygotowujemy się do spania. Żeby rano nie zajmować się opisywaniem tego co się stało, może teraz wyskrobię kilka słów podsumowania....

Rano - ok 10tej wyszliśmy z hotelu na śniadanko. Ponieważ hotel znajduje się z jednej strony bezpośrednio prawie przy najsłynniejszej plaży w regionie, a z drugiej praktycznie obok kilkusetmetrowego deptaka wybraliśmy się w druga stronę sprawdzić, czy zjemy coś dobrego. Na środku alei zjedliśmy we francuskiej knajpce gdzie nawet menu było po francusku :) Fajnie co?



Omlecik z sałatką- zdrowo... :)

Więc szybkie śniadanie i co tu robić dalej. Nie ukrywam, że po raz kolejny pogoda nas zaskoczyła. Niby było dosyć ciepło, ale całe niebo pokryte taką mgłą z chmurami... Trudno - nad ocean nie ma sensu teraz się wybierać. Ze względu na pogodę jedziemy więc zwiedzać Miasto Aniołów - Los Angeles. LA to nie tylko jedno miasto - tak naprawdę składa się z kilku miast praktycznie połączonych ze sobą między innymi Long Beach, Santa Ana czy Beverly Hills. To ogromne bo drugie co do wielkości miasto w USA po Nowym Jorku... Niestety wracając do Santa Monica przekonaliśmy się stojąc w korkach (choć nie tak długo), że ilość mieszkańców i turystów przekracza możliwości drogowe tego miasta pomimo 4-7 pasów autostrad.
Bardzo baliśmy się korków o których tutaj wszędzie się mówi. Dojechaliśmy jednak bez żadnych utrudnień i problemów w 20 minut do pierwszego naszego punktu programu czyli Alei Gwiazd wraz z China Theatre oraz miejscem gdzie odbywają się gale Oskarowe czyli Dolby Theatre (dawniej Kodak Theatre). Aleją gwiazd wszyscy znają więc nie będę się rozpisywał. Dużo ludzi, no może warto zobaczyć i zaliczyć ale nic więcej. Co interesujące nawet w takim miejscu Amerykanie wiedzą, że drugi Amerykanin czy też turysta przyjedzie na 90% w to miejsce samochodem - dlatego w odległości do 100 metrów nie ma problemu z zaparkowaniem samochodu na parkingach piętrowych...





"I'll be back" - Arnold S.




Przed Dolby Theatre




Po jakiejś godzinie jedziemy w sumie nie daleko. Kierujemy się na najsłynniejszy napis na świecie HOLLYWOOD.... Także z dojazdem i korkami nie ma problemu, widocznie wszystko zrobił weekend, czyli część mieszkańców LA wyjechało. Zatrzymujemy się więc kilka razy po drodze myśląc, że to już jest to miejsce, gdzie należy zrobić zdjęcie, a później okazuje się, że można podjechać bliżej. Bliżej niż te zdjęcia samochodem podjechać się nie da - da się ewentualnie podejść na piechotę, tylko trzeba się jakoś dostać do parku (podczas naszej wizyty brama była zamknięta). Wysokość liter - 14 metrów, długość napisu 110 metrów. Kilka lat temu ziemia gdzie stoi napis miała być sprzedana pod luksusowe domy, ale ostatecznie została zebrana kwota przez kilku aktorów - między innymi Arnolda - i odkupiona od właścicieli za ok. 13 milionów dolarów.




Ostatni punkt zwiedzania to Rodeo Drive w Beverly Hills czyli najdroższa ulica świata.



Tutaj już są korki więc postanawiamy tylko przejechać się ulicą nie zatrzymując i nie spacerując. Jest już 16sta i jak na złość zaraz po naszym wyjeździe słońce daje popalić maksymalnie więc może damy radę jeszcze zejść na basen. Niestety zdjęć też nie mam, bo Ewa postanowiła nagrywać film aparatem. Jeżeli kogoś więc interesuje zapraszam na przeglądarkę Google lub inną wyszykiwarkę. Z ciekawostek wiem, że znajduje się tam sklep (nazwy teraz nie pamiętam, bo czytałem kilka tygodni temu) gdzie zakupy można robić tylko i wyłącznie jak się wcześniej zarezerwuje czas. Najtańszym produktem są skarpetki za 50$, a średni rachunek jaki płaca klienci to - uwaga! - ponad 100 tys. $!!! Ponieważ nie mieliśmy rezerwacji, jakoś wyleciało mi to z głowy, wracamy do Santa Monica.
Tak jak mówiłem - małe korki więc nasz powrót zamiast 20 minut trwa ok. godziny.

Po powrocie sprawdzenie jak Amerykanie gotują potrawy meksykańskie i idziemy na basen. Idziemy to chyba trochę za dużo powiedziane. Ja idę z Natalią, a dokładnie to Natalia idzie, a ja jej towarzyszę.... :) Ewa zapuszcza się w centrum Santa Monica robiąc porządek w jakimś gabinecie z lakierem na paznokciach...


Widok z pokoju na plażę w Santa Monica


Basen hotelowy - widok z pokoju


Pływak


Spotykamy się wszyscy po 20stej.
Na dobranoc jeszcze spacerek po deptaku, oglądnięcie 10 grających muzykantów zarabiających w ten sposób na życie, oczywiście skosztowanie lodów i lulu.
Jest ok. 23....

Dobranoc...

13 dzień - Wieloryby, trasa 1, Los Angeles

Połowy


Czas połowów zacząć... :) Zgodnie z prośbą Natalii pakujemy się i rano tj. ok.9:30 wyjeżdżamy na połowy wielorybów. Jest cały czas zachmurzone więc kupujemy zestaw białych sztormówek dla wszystkich i wypływamy. Wszystko jest ok. przez mniej więcej 5 minut. Zaraz po wypłynięciu z portu łódką zaczynają miotać fale. Górrrraaaa... dół.... górrrraaa... dół... bok... uderzenia o fale... No masakra. Po 6 minutach wszyscy chcą wracać i już nie chcą oglądać żadnych wielorybów choćby wchodziły na pokład.... Po 7 minutach pierwsza osoba na rejsie znajduje się w ubikacji. Ja też średnio się czuję więc obserwuję zajętość łazienek (są dwie)... Pierwsza okazuje się później, że zajęta jest już bardzo długo... Po kolei różne osoby mają problemy z brzuchem - a miał być spokojny ocean... Nie no - nazwa Ocean Spokojny ogólnie nie jest trafiona i to sobie możemy powiedzieć od razu....!!!

W każdym razie po jakiś 40 minutach rejsu dopływamy w miejsce gdzie pływają wieloryby. Silniki prawie się zatrzymują i kołyszemy się na wodzie. Kapitan co chwile informuje z której strony mamy się oglądać... Rzeczywiście, choć zdjęcia tego nie oddają bo mam tylko dwa na których cokolwiek widać, wieloryby były i tam pływają. Rzeczywiście widzieliśmy ich kilka, a raz nawet nie tylko grzbiet ale ogon co zdarza się rzadziej... Czy warto było? Dla mnie nie - powiem szczerze, że oczywiście z dalsza, ale lepiej widziałem wieloryby na Dominikanie z plaży. Nie ważne - miało być - to było... Teraz każdy będzie mógł opowiadać swoją historię. Ja wiem jedno są straty:
- pierwsza, że przy większej fali całego mnie oblało i miałem spodnie przemoczone do wysokości majtek więc trochę zimno było mi do końca rejsu
- dziewczyny zostawiły w ubikacji całe śniadanie, za które przecież zapłaciliśmy więc uważam to za drugą stratę rejsu
Korzyści:
- pierwsze - widzieliśmy wieloryby
- druga - chyba przez dłuższy czas nie będziemy wydawali pieniędzy na tego typu rejsy :) Już nikt nie chce płynąć.... :)


Wieloryb to ta ciemniejsza plamka na prawo od środka zdjęcia :)


Obserwator wielorybów, słynny marynarz


Natalia i Ewa - jak się przypatrzycie, to właśnie wieloryb wypuszcza fontannę - :)


Highway 1


Po wielorybach czas wyruszać w dalszą drogę. Przed nami naprawdę długa trasa - ponad 500 km. Z sugerowanych tras wybieramy tą jedyna prawdziwą - czyli drogę nr 1 biegnącą przez połowę swojej długości bezpośrednio przy oceanie. Przyznaję, że jeżeli ktoś jechał w tym kierunku i wybrał normalną autostradę, to popełnił totalny błąd. Ta trasa w naszej wyprawie została wpisana nie jako droga, tylko jako punkt do zwiedzania. I rzeczywiście jest co zwiedzać. Praktycznie można byłoby się zatrzymywać co chwilę i robić zdjęcia. Jest przepięknie. Urwiska, skały, mosty nad przepaściami, szalejący ocean, wystające z niego głazy. Pięknie. Wiem, że zdjęcia nie są w stanie oddać tego piękna - ale w załączeniu kilka wstawiłem.







Po drodze zatrzymujemy się na chwilę dłużej tylko 3 razy. Pierwszy przystanek to niesamowita galeria na Ben Sur wraz z kawiarnią. Usytuowana bezpośrednio przy drodze z totalnie malowniczym widokiem skąd oglądać możemy ocean z wysokości pewno ok. 400 metrów... Sami oceńcie co jak można budować galerie (na trasie samochodowej) i kawiarnie....


Natalia wewnątrz galerii



Przed galerią i kawiarnią (taras)....
 Jemy lekki obiad i jedziemy dalej... Przed nami kolejne niesamowite widoki....








Kolejny przystanek to plaża gdzie leżenie upodobały sobie Słonie Morskie. Ok. 100 sztuk leżały i wygrzewały się w słońcu. Niesamowite wrażenie zobaczyć takie zwierzęta z odległości kilku metrów na wolności... Super... Mamy też nagrany film...



I ostatni przystanek przed końcem wyprawy to stacja benzynowa - trzeba przecież zatankować. Dlaczego o niej piszę, przecież stacja to normalna rzecz... A właśnie, że nie. Amerykanie pokazują, że nawet ze stacji można zrobić coś inne go i wyjątkowego. Poniżej zdjęcia stacji oraz myjni... :)


Stacja Shell - polecam powiększyć zdjęcie i przyglądnąć się budynkowi


Myjnia samochodowa.... :)
Po mniej więcej 7 godzinach drogi jesteśmy na miejscu.... Hotel super, jak przystało na ostatni nasz przystanek. Niestety nie ma róży bez kolców - pomyliłem się w rezerwacji pokoju i mamy tylko jedno łóżko... :) Nie da się zmienić pokoju, bo wszystkie są zajęte - weekend... Jedyna możliwość jest taka, że przynieśli nam kilka pościeli i rozścieliliśmy Natalii na podłodze - mówi, że jej wygodnie - i rzeczywiście nie jest najgorzej.... :)

Zostały nam jeszcze dwa całe dni.... Pierwszy chyba przeznaczymy na odpoczynek... Drugi na zwiedzanie Los Angeles - zobaczymy....

To miłego weekendu.... :)